Czas na podsumowanie ubiegłego weekendu! Jak wiadomo, w Polsce trwa obecnie przerwa wakacyjna (akurat jak zaczęłam się rozkręcać…), dlatego w tym tygodniu napiszę kilka słów o wyścigach japońskich. Wybrałam trzy gonitwy, które najbardziej zapadły mi w pamięć i podczas oglądania których najlepiej się bawiłam. Ah, należałoby też wspomnieć o sobotnim King George. Enable jednak wciąż na topie, ale według mnie Sovereign również zasłużył sobie na słowa uznania. Pobiegł świetnie i chyba zrobił co mógł, bo tylko szybki start i pozostawienie rywali w tyle mogło dać mu ewentualne zwycięstwo. No a Japan? Dystans trochę za długi i nie dał sobie rady, ale to i tak świetny koń.
Podczas pierwszego sobotniego wyścigu w nadmorskim mieście Niigata, właściciel stajni Millfarm postanowił iść na całość i wystawić do walki 12 swoich koni. Wszystkich biegło 16, więc mogłoby się wydawać, że zwycięstwo ma w kieszeni. Niestety, nie tylko pierwsze, ale również i drugie miejsce zajęły dwa z pozostałych czterech koni…
Kolejną gonitwą, o której pisano nawet w australijskich mediach, była gonitwa niedoświadczonych jeszcze dwulatków – również w Niigacie. Czwarta w notowaniach klacz Reframe, córka amerykańskiego trój-koronowanego American Pharoah i kanadyjskiej silnej klaczy Careless Jewel, wystartowała bardzo dobrze i dosyć szybko wysunęła się na prowadzenie. Kiedy konie wbiegły na ostatnią prostą, Reframe zaczęła stopniowo przesuwać się w bok, oddalając się od reszty koni, w konsekwencji czego, ostatnie 300 metrów biegła przy samej krawędzi toru. Normalnie, konie biegnące zbyt daleko po zewnętrznej linii, mają niskie szanse w walce o zwycięstwo. Tutaj mieliśmy jednak do czynienia z sytuacją wyjątkową. Reframe okazała się bardzo silną klaczą i wygrała ten wyścig mimo wszystko. Ciężko to opisać, trzeba zobaczyć na własne oczy!
Reframe kupiona była z myślą o zrobieniu z niej mamy, ponieważ ma świetne geny po Careless Jewel. Ma po niej również charakterek ;). W sobotę pokazała jednak, że biega wspaniale i być może czeka na nią świetlana wyścigowa przyszłość. Z wielkim zaciekawieniem będę śledzić jej dalszy rozwój.
A propos koni amerykańskich. Wydaje mi się, że polscy hodowcy powinni częściej jeździć na aukcje do Ameryki i spróbować kupić jakieś konie od tamtejszych młodych tatów. Chciałabym zobaczyć jak radzą sobie dzieci dajmy na to takiego American Pharoah. Gdybym miała za co, to sama bym kupiła! :p
Ostatnim wyścigiem, o którym chciałam napisać, był główny niedzielny wyścig – sprint po prostej na 1000 metrów, dla koni trzyletnich lub starszych. Postanowiłam, że to będzie mój jedyny wyścig, na który kupię zakład, ponieważ biegł w nim mój ukochany konik, którego zdjęcie widnieje w nagłówku bloga :). Mowa o pięcioletniej klaczy Love Kampf. Love Kampf świetnie radziła sobie w 2018, potem jej się odechciało i zajmowała miejsca 10, 18, 14, 18, 16, 18 i tak dalej. Aż tu nagle w sobotnim wyścigu trzy tygodnie temu, kiedy już wszyscy zapomnieli o tym, że w Love Kampf drzemie duch sprinterki, wystartowała, zostawiła wszystkich w tyle i wygrała. To był świetny bieg. Tak czy siak, postanowiłam, że będę jej kibicować i tym razem. Kiedy przyjrzałam się dokładniej liście startowej, zauważyłam, że w gonitwie bierze udział jeszcze jeden z grona moich ulubionych koników – Believer – konik, dzięki któremu udało mi się trafić w przeszłości piękną trójeczkę :D. Tak więc kupiłam kilka kombinacji z oboma konikami. Love Kampf niestety zajęła dopiero dziesiąte miejsce, chociaż pobiegła nieźle. Believer za to, chociaż w ogóle niepopularny, przybiegł na miejsce trzecie! Zaraz za konikami pierwszym i drugim z listy najczęściej kupowanych. Całe szczęście kupiłam zakład wide, czyli taki, w którym wybieramy dwa konie w obojętnej kolejności, które dobiegną do pierwszej trójki. Sprawiło to, że moje 3,50 zmieniło się w 72 zł. Niestety nie był to jedyny zakład który kupiłam… Koniec końców wyszłam na zero, więc nie było tak źle ;).