Podsumowanie niedzielnych rozgrywek 23.08.2020

Chciałabym napisać, że wygrałam kilka tysięcy złotych i wybieram się właśnie w podróż po Japonii, ale niestety nie tym razem. Nie udało mi się wygrać ani złotówki. Nie zepsuło mi to jednak nastroju, a to dlatego, że rozgrywki były naprawdę na wysokim poziomie i przyjemność z oglądania ich, rekompensuje ten mały minus na moim koncie.

Na początku obstawianie szło mi wyjątkowo dobrze. Każdy koń, którego wytypowałam, dobiegał do pierwszej trójki, a raz udało mi się nawet trafić pierwsze miejsce! Problem w tym, że działo się tak, gdy nie kupowałam zakładów i obstawiałam dla zabawy. Zdaję mi się, że nie tylko ja tak mam? Problem zaczął się oczywiście, gdy zaczęłam kupować :p.

Jak pisałam w poprzedniej notce, w dwóch głównych gonitwach tego dnia brały udział moje dwa ulubione konie (jedne z grupy ulubionych – te dwa akurat z pierwszej piątki!). Postanowiłam więc, że kupię zakłady tylko w tych dwóch wyścigach. Chęć kibicowania swoim ulubieńcom bywa czasem zgubna – chociaż ma się przeczucie, że inny koń wygra, to jednak chce się postawić na swoich. Tak było w moim przypadku. W wyścigu, w którym pobiegła moja ukochana Love Kampf, kupiłam kilka zakładów wide (dwa konie w pierwszej trójce w dowolnej kolejności). Każdy zakład zawierał Love Kampf, a że zajęła finalnie miejsce 16., nie trafiłam niczego. Love Kampf, to bardzo zdolna klacz, ale z nią jest tak, że jak dobrze nie wystartuje, to koniec. Od samego początku biegła na samym końcu, więc wiedziałam, że nic z tego. W dodatku od niedawna jeździ na niej inny dżokej niż do tej pory, a konkretnie dżokejka, która chyba po prostu nie za bardzo ją jeszcze rozumie. Niestety!

Drugi koń, któremu kibicowałam – Black Hole, świetnie prezentował się na padoku. Uwierzyłam nawet, że może wygrać! Tym razem trochę ostrożniej kupiłam tylko dwa konie – Black Hole właśnie i jeszcze jednego konia, bardzo silnego, a w dodatku białego (a do białych mam słabość) – Normcore. Normcore to klacz, którą kupuję zawsze kiedy startuje i zazwyczaj mam rację. Koniec końców Black Hole zajął miejsce 9… Ale! Normcore za to wygrała. I to jak!

Normcore wygrywa Sapporo Kinen

Właśnie ten wyścig sprawił, że mimo mojej przegranej nie miałam złego nastroju. Normcore pobiegła świetnie. Ah, oczywiście to również zasługa dżokeja Norihiko Yokoyamy, od którego nasi polscy dżokeje (którzy również są oczywiście bardzo zdolni) mogliby się uczyć. Klasa! ❤

Dzisiejsza notka bardzo chaotyczna. Postaram się w tym tygodniu napisać coś konkretnego.

Spadek motywacji, Yorkshire i niedzielne wyścigi

Dawno nic nie pisałam! Kilka rzeczy, a dokładnie dwie, odebrały mi prawie całą motywację i powoli powoli wracam do siebie. Po pierwsze, jakiś czas temu zaproponowano mi napisanie artykułu o japońskich wyścigach konnych. Podeszłam do tego na 100% profesjonalnie korzystając ze swojego doświadczenia i umiejętności językowych, sprawdzając wszystkie dane bardzo dokładnie. Mój artykuł się nawet spodobał :p. Niestety kiedy spytałam o pieniądze, dowiedziałam się, że wszystko będzie zależało od ilości wyświetleń tego artykułu na niezbyt popularnej już na pierwszy rzut oka stronie internetowej. Co więcej, powiedziano mi, że będą to kwoty symboliczne. Podziękowałam więc za współpracę na co w odpowiedzi otrzymałam średnio miłą wiadomość, w której pan powiedział mi, że nie mam z czego rezygnować, bo przecież żadnej współpracy nie było :p. Faktycznie, nie było!

Nie mam pojęcia co sobie ten pan myślał prosząc mnie o napisanie tak specjalistycznego artykułu. Jestem obecnie chyba jedyną osobą w Polsce, która jest w stanie napisać tyle na ten temat, a zostałam potraktowana jak jakiś wyzyskiwany praktykant dziennikarstwa, któremu wmawia się, że będzie miał do CV :p. Dodam jeszcze tylko, że napisanie artykułu zajęło mi jakieś 3-4 dni. No ja tam uważam, że moje 4 dni są warte więcej niż symboliczna kwota zależna od wyświetleń strony. Ostatecznie artykuł opublikowałam na swoim blogu i mam nadzieję, że kiedyś może się komuś przyda na coś.

Kolejną demotywującą kwestią ostatnich dni było moje szokujące odkrycie dotyczące wypłat pieniędzy z zakładów na polskiej stronie trafonline.pl. Czy to prawda, że pobierają oni sobie prawie 50% z wpłaconych pieniędzy? Może coś pomyliłam? Proszę niech mnie ktoś uświadomi :p. Zastanawiałam się już jakiś czas, dlaczego wypłaty są tak niskie i czy to wina okropnie małej liczby ludzi biorących udział w grze. Trochę poczytałam i okazało się, że to wina zachłanności :p. W taki sposób polskie wyścigi konne nigdy nie pójdą do przodu. Nie ma na to żadnych szans. Bardzo mnie to zdemotywowało i postanowiłam przestać grać. Wyścigi oglądam nadal.

Koniec tych jęków i czas na kilka aktualności. Widzieliście wczorajszy wyścig Yorkshire Oaks? Love wygrała z palcem w dupie :p. Zdaje się być silniejsza od Fancy Blue, o której pisałam trochę w mojej poprzedniej notce o japońskich wyścigach. Ciekawe czy weźmie udział w Łuku Tryumfalnym, bo coś czuję, że ma spore szanse. Ostatnio klacze radzą sobie super. Ciekawe, bo to dokładnie jak kobiety w świecie ludzi ;p.

Co do koni ze słowem Love w imieniu, w niedzielę pobiegnie moja ulubiona klacz, której wizerunek widnieje na głównej grafice mojego bloga – Love Kampf. Love Kampf to sprinterka, która biegnie jak jej się zachce :p. Jeśli dobrze wystartuje i zostawi wszystkich w tyle, to ma duże szanse na zwycięstwo. Jeśli nie, to raczej nie ma opcji, że będzie atakować z tyłu. Nie mogę się doczekać! Oprócz Love Kampf, w innym mieście wystartuje też mój inny ulubieniec Black Hole. Lubiłam tego konika jeszcze zanim okazało się, że mamy urodziny tego samego dnia! :p

Oba koniki startują w głównych niedzielnych gonitwach. Ale będą emocje!

Wyścigi konne w Japonii

W Nassau Stakes, jednej z najważniejszych angielskich gonitw w sezonie, konkurowały ze sobą konie ze światowej czołówki – wśród nich japońska klacz Deirdre, której poczynania obserwowało tysiące Japończyków, odrywając się na chwilę od coweekendowego cyklu zawodów krajowych. Kto wie jednak, czy o silniejsze uderzenia serca nie przyprawiła ich Irlandka Fancy Blue, zwyciężczyni tegorocznego francuskiego Oaks, która triumfowała również w Anglii. Wszystko dlatego, że Fancy Blue to klacz po wyjątkowym dla Japończyków koniu, słynnym Deep Impact, którego z powodzeniem można nazwać narodowym koniem-idolem.

Koń-idol i wielkie pieniądze

Kariera Deep Impact miała ogromny wpływ na to, jak rozwinęły się wyścigi konne w Japonii. Wygrał trzynaście z piętnastu swoich gonitw, w tym wszystkie najważniejsze gonitwy w japońskim kalendarzu wyścigowym (2004-2006). W dodatku wszystko to w duecie z legendarnym japońskim dżokejem Take Yutaką. W lipcu zeszłego roku wiadomość o śmierci Deep Impact trafiła na pierwsze strony gazet. W tym roku zaś, w pierwszą rocznicę śmierci konia, fani dzielili się wspomnieniami i historiami o swym idolu na blogach i w social mediach. W internecie znajduje się nawet wirtualny grób Deep Impact, a jeden z pamiątkowych wpisów brzmi: „Dla wielu osób był to smutny rok, co tylko dowodzi, jak wielkim koniem byłeś. Chciałbym odwiedzić grób, w którym spoczywasz. Jakie to będzie uczucie, kiedy przed nim stanę? Wybuchłem płaczem, kiedy podczas tegorocznego wyścigu Kikkasho, Contrail (nowy idol, o którym za chwilę – przyp. aut.) pobiegł ostatnią prostą dokładnie tak, jak ty. Opiekuj się nim z nieba…”. Wieści o sukcesach Fancy Blue również odbiły się tu szerokim echem, bo przecież nic tak nie cieszy fana wyścigów (no może oprócz trafienia dobrego zakładu), jak możliwość oglądania potomków swojego ulubionego konia w świetnej formie. Fancy Blue to jednak ostatnimi czasy nie jedyna radość dla osieroconych miłośników Deep Impact. Wielkie sukcesy w kraju świętuje obecnie, nazywany „ostatnim wielkim koniem po Deep Impact”, ogier Contrail – tegoroczny zdobywca Derby. Dosiadany przez jednego z czołowych japońskich dżokejów Yuichiego Fukunagę, zostawił rywali w tyle i wygrał dla swoich właścicieli nagrodę o równowartości 7 100 000 złotych, bo tyle właśnie wynosi nagroda dla zdobywcy pierwszego miejsca Derby w Japonii. Jest to kwota imponująca, ale nie najwyższa, jaką można zdobyć na krajowych arenach. Listopadowe Japan Cup oraz grudniowe Arima Kinen to ponad 10 600 000 złotych dla zdobywców pierwszych miejsc. Kto funduje te ogromne nagrody? Odpowiedź jest prosta – fani. Podczas gdy w Polsce wyścigi konne wciąż są rozrywką dość elitarną i mało przystępną, w Japonii cieszą się mianem jednego z ulubionych sportów w kraju – wyścigi grupy pierwszej przyciągają na trybuny średnio ponad 100 tysięcy widzów (rekord to 200 tysięcy), a samych torów jest w kraju ponad dwadzieścia.

Na kibiców, którzy nie mogą wybrać się na tor, czeka ponad 40 placówek rozlokowanych w całej Japonii, w których można obejrzeć transmisje na żywo, a w specjalnych, odosobnionych stanowiskach umożliwiających skupienie, typować zwycięzców. Dla tych, którzy zostają w domu, w telewizji publicznej transmitowane są cztery najważniejsze gonitwy dnia, z kolei zwolennicy bardziej tradycyjnych rozwiązań słuchają transmisji w radiu. Najbardziej zagorzali fani wykupują jednak specjalny abonament w telewizji kablowej bądź internecie, by móc obejrzeć wszystkie gonitwy i programy specjalistyczne transmitowane przez cały tydzień. Jako fanka z kategorii tych ostatnich opłacam abonament internetowy – z danych wynika, że oprócz mnie robi to jeszcze 70 tysięcy innych osób, a 250 tysięcy płaci za abonament w telewizji kablowej. Na Green Channel, bo taką właśnie nosi nazwę ten kanał, najczęściej oglądam program „Keiba no Tatsujin” (Mistrz Wyścigów), którego formuła jest bardzo prosta – do każdego odcinka, zapraszana jest sławna osobistość (dziennikarz sportowy, popularny komik, piosenkarka etc.), a prywatnie – fan wyścigów. Jego zadaniem jest obstawienie wszystkich gonitw danego dnia. My, widzowie, możemy zaś albo podziwiać jego niesamowity zmysł do hazardu, albo cieszyć się z tego, że nie tylko nam tak kiepsko idzie. Brzmi banalnie, ale to świetna rozrywka, która podnosi na duchu fanów gier zakładowych, bo jak można się domyślić, program najczęściej kończy się wielką porażką zaproszonego gościa. Weekendowe transmisje telewizyjne są równie ciekawe. Prowadzący oraz goście w studiu przed każdym wyścigiem przedstawiają swoje typy wraz z uzasadnieniem i podaniem kwoty, jaką na nie postawili. Może podpowie to niezdecydowanym widzom, na kogo warto postawić i zachęci do zaryzykowania? Ostatecznie szczęśliwców spośród gości w studio jest niewielu, czasem nie trafia nikt – wszyscy jednak niezależnie od wyników wydają się świetnie bawić.

Zagadkowy mistrz hazardu

Hazard to jedna z ulubionych rozrywek Japończyków. Wyścigi łódek, rowerów, motorów czy właśnie wyścigi konne zyskują na popularności, również wśród coraz młodszych, i dzięki łatwej obsłudze systemu zakładów online stają się codziennym hobby wielu z nich. Japońskie wyścigi konne możemy podzielić na dwie kategorie: wyścigi lokalne, które odbywają się od poniedziałku do piątku, oraz wyścigi krajowe, które możemy oglądać w soboty i niedziele. Najbardziej zaangażowani gracze nie mają więc chwili wytchnienia – w Japonii nie ma takiego dnia w roku, kiedy w którymś zakątku kraju nie odbywałby się jakiś wyścig. Gonitwy lokalne z powodu skandali łapówkarskich cieszą się nieco mniejszym zainteresowaniem niż krajowe. W zeszłym miesiącu na języki trafił Tomonori Sato – lider wśród dżokejów na lokalnym torze w mieście Kasamatsu, który wzbudził podejrzenia, zagadkowo często przegrywając, mimo że dosiadał mocnych faworytów. Przez całe zajście Sato stracił licencję dżokeja, a policja prowadzi śledztwo w jego sprawie. Największe emocje wzbudzają jednak oczywiście cotygodniowe wyścigi krajowe, a pieniądze jakie Japończycy wydają na kupno zakładów, to kwoty przyprawiające o zawrót głowy. Jako przykład podam, że obroty z tegorocznego Derby wyniosły w przybliżeniu 827 000 000 złotych (czyli jakieś 2000 razy więcej niż w Polsce), a z ukochanego przez Japończyków Arima Kinen, wyścigu na zakończenie roku – prawie dwa razy tyle.

Tak ogromne zainteresowanie ze strony fanów ma zbawienny wpływ na rozwój dyscypliny, która dysponuje obecnie ogromnym budżetem. Stoi za tym dobrze przemyślany system. Gdy kupujemy zakład, 10% z wpłaconej przez nas kwoty zasila skarb państwa, a 15% ląduje na koncie JRA (Japan Racing Association) – organizacji przeprowadzającej krajowe wyścigi konne pod nadzorem Ministra Rolnictwa. Według oficjalnej strony internetowej, celem JRA jest przyczynienie się do prawidłowego rozwoju rywalizacji, ulepszanie hodowli koni oraz ich promocja i w końcu, co równie ważne, zapewnienie Japończykom rozrywki. Dwudziestopięcioprocentowy kąsek, który odgryza z każdego zakładu organizator to sporo, ale japońscy miłośnicy koni nie mają na co narzekać. Efekty inwestycji tych pieniędzy widoczne są na każdym kroku. Przede wszystkim – wygrane są tu bardzo wysokie i można dorobić się na hazardzie prawdziwej fortuny. Znane są przypadki, gdzie fani zostają właścicielami koni, a zdobywcy rekordowych wygranych stają się lokalnymi legendami. W 2003 roku cały świat wyścigów konnych żył historią Wujaszka Miracle – nazwanego tak po koniu, na którym zbił fortunę. Historia Wujaszka Miracle zaczęła się na Gali Derby, kiedy to postawił równowartość 18 000 złotych (kwoty podaję w przybliżeniu) na faworyta gonitwy. Faworyt wygrał, a majątek Wujaszka wzrósł dwuipółkrotnie. Kolejna niedziela to kolejny wyścig grupy pierwszej i kolejna wygrana Wujaszka, który postawił wszystko na konia numer cztery z listy faworytów. Tym razem kwota na koncie Wujaszka wzrosła prawie dziesięciokrotnie i wynosiła już 440 000 złotych. To oczywiście nie koniec. Na czerwcowy Takarazuka Kinen, również wyścig grupy pierwszej, Wujaszek zabrał cały swój dotychczasowy dobytek i znów postawił wszystko na zwycięstwo jednego konia. Tym razem nie był to jednak koń z grona faworytów, dlatego wielkie było zdziwienie, kiedy wszyscy ujrzeli, jak Hishi Miracle – koń, na którego Wujaszek postawił wszystkie swoje pieniądze, wskakuje dzięki tej wielkiej kwocie na pierwsze miejsce listy faworytów. Koniec końców Hishi Miracle spadł jednak na szóste miejsce najchętniej kupowanych koni i jego zwycięstwo oznaczało, że majątek Wujaszka wzrósłby tym razem o 16,3 raza. Tak też się stało, a Wujaszek skończył z kwotą 7 170 000 złotych na koncie. Ludzie do dziś zastanawiają się, kim był tajemniczy mistrz hazardu i lubią wracać do tej historii. Całą sprawę zbadał i upublicznił jeden z dziennikarzy gazety sportowej, który zauważył, że dzieje się coś niezwykłego i skontaktował się w tej sprawie z pracownikami JRA, a następnie prawdopodobnie z samym Wujaszkiem. Wujaszek nie zdecydował się jednak ujawnić swojej tożsamości, przez co udało mu się uniknąć kłopotów związanych z podatkiem.

Randka na torze

Wracając do JRA i sum, które związek potrąca z zakładów graczy – na co dokładnie są przeznaczane? Organizacja zajmuje się dosłownie wszystkim. Pieniądze idą na konie i opiekę nad nimi, ubezpieczenie w razie wypadków, na nagrody w wyścigach, wypłaty dla wszystkich pracowników i dżokejów, na wspomnianą wcześniej usługę abonamentową Green Channel, na promocję, w tym prezenty dla fanów (sama dostałam ostatnio kartę upominkową za to, że kupiłam zakład w Derby) i oczywiście na tory wyścigowe, które są tak przemyślane, że przypominają parki rozrywki, gdzie można spędzić cały weekend, nie nudząc się ani chwili. Modne są wypady na wyścigi w gronie przyjaciół, a reklamy telewizyjne proponują tor jako idealne miejsce na randkę. Kiedy pierwszy raz udałam się na tor wyścigowy w Tokio, byłam pod ogromnym wrażeniem rozmiaru budynku głównego oraz trybun. Od razu zrozumiałam też, dlaczego przyjaciel polecił mi ubrać wygodne buty – samo przemieszczanie się tam z miejsca w miejsce wymaga niezłej kondycji. Wejście na tor kosztuje jedyne 200 jenów (ok. 7zł), a oprócz wyścigów na miejscu czeka na nas wiele innych rozrywek – muzeum, plac zabaw dla dzieci, kucyki i konie, na których można pojeździć, bary i kawiarnie oraz sklepiki z pamiątkami, gdzie sprzedaje się maskotki znanych japońskich koni i inne gadżety. JRA ma oczywiście własną oryginalną maskotkę – konika Turfy, którego imię zostało wybrane w specjalnym listownym głosowaniu. Turfy jest ulubieńcem dzieci i można spotkać go przechadzającego się po torze wyścigowym. Jego miłośnicy mogą kupić gadżety z jego wizerunkiem oraz wypić kawę w specjalnej Turfy Cafe. Wróćmy jednak do głównej atrakcji – wyścigów. Zdecydowaną większość widzów stanowią mężczyźni, ostatnimi czasy coraz młodsi. Z roku na rok szybko wzrasta jednak również liczba widzek. W głównym budynku znajduje się mnóstwo maszyn do samodzielnego kupowania zakładów, a ci, którzy nie chcą przegapić ani jednej gonitwy, mogą rozsiąść się w wygodnych fotelach i oglądać równoległe transmisje wyścigów z innych miast na jednym z telewizorów wywieszonych na ścianach budynku. Są też specjalne strefy dla kobiet, które mogą odpocząć w ładnie urządzonym i cichym miejscu lub wziąć udział w jednym ze specjalnych wykładów dla początkujących hazardzistek. Najbardziej zaangażowani zaś biegają od padoku do toru, chcąc jak najdokładniej przyjrzeć się koniom i rozgrywkom. Starsza część widowni często trzyma w rękach gazetę sportową z poprzedniego dnia, w której zawsze podawane są dokładne dane koni biegnących w wyścigach oraz artykuły z typami specjalistów. Dziennik sportowy to jeden z najważniejszych atrybutów japońskiego fana wyścigów i choć wiele gazet o najróżniejszej tematyce na przestrzeni lat nie poradziło sobie z konkurencją Internetu, gazety sportowe wciąż mają się świetnie, w głównej mierze dzięki hazardowi. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam, jak wygląda taka gazeta, od razu wiedziałam, że do odszyfrowania szeregów nieczytelnych danych i statystyk potrzeba wyższego stopnia wtajemniczenia. Tutejsi weterani nie mają jednak najmniejszego problemu z ich odczytaniem i bez gazety nie odważyliby się postawić nawet jena. Młodsza generacja graczy korzysta głównie z internetu. Stworzona z japońską precyzją baza danych o koniach, dżokejach i minionych wyścigach sprawia, że gra staje się bardziej interesująca, a fani mogą poczuć się dobrze przygotowani. Kiedy postanowiłam spróbować swoich sił w typowaniu polskich wyścigów, musiałam się nieźle wysilić, żeby znaleźć podstawowe informacje o koniach, nie mówiąc już o dokładniejszych danych. Myślę, że może to demotywować potencjalnych graczy – nie każdy musi być przecież znawcą z głową pełną statystyk. W Japonii gracze lubią też zaglądać na twitterowe konta specjalistów i umieszczane na Youtube filmy, gdzie twórcy relacjonują swoje postępy w grze. Bardzo często internetowi znawcy stają się prawdziwymi sławami w wyścigowym światku i zarabiają na swojej działalności, na przykład sprzedając swoje typy niezdecydowanym. Wśród graczy są też oczywiście nie lada kombinatorzy. Znana jest historia mężczyzny, który na podstawie danych o koniach z poprzednich dziesięciu lat, napisał własny program typujący zwycięzców i kupujący zakłady, na którym dorabiał się przez cztery lata. Program łączył 45 różnych czynników, między innymi wyniki z poprzednich wyścigów, czasy, pogodę, twardość toru, rodowody itd., na podstawie których wybierał potencjalnych zwycięzców. Jego twórca wpadł potem w niemałe kłopoty podatkowe, przez co został zmuszony do odejścia z dotychczasowej pracy. Szybko znalazł jednak nową – żyje ze sprzedaży swoich typów.

Szybko i przyjemnie

Żeby brać udział w zabawie, nie trzeba oczywiście być obecnym na torze. Dzięki sprawnym transmisjom i szybkiemu systemowi zakładów online możemy świetnie bawić się w domu czy pubie, kupując zakłady za pomocą komputera lub telefonicznej aplikacji. System zakładów online grupy JRA jest bardzo łatwy w użyciu. Wpłata depozytu to tylko kilka sekund, a jeżeli uda nam się trafić zakład, pieniądze trafiają na nasze konto od razu po ogłoszeniu wyników, dzięki czemu zachowana jest płynność gry, a my możemy od razu przejść do kolejnej gonitwy. W polskim systemie online trafonline.pl zdarza się, że przez powolny proces wypłat gracz może nie zdążyć obstawić kolejnego wyścigu – sama straciłam w ten sposób okazję na wygraną sporej sumy pieniędzy. Jak widać, przed nami ciągle dużo do zrobienia w tej kwestii.

W Japonii mamy też więcej opcji, jeśli chodzi o rodzaje zakładów. Kiedy zaczynałam, stale kupowałam najłatwiejszy zakład, w którym typujemy konia do pierwszej trójki, bez względu na to, czy zajmie miejsce pierwsze, drugie czy trzecie. Innym lubianym przez początkujących zakładem jest ten, w którym typujemy trzy konie do pierwszej trójki w dowolnej kolejności. Prawdopodobieństwo trafienia takich zakładów jest wyższe niż wytypowanie zwycięzców lub trójki, dlatego nie zniechęcają niedoświadczonych graczy – może dzięki temu poczują przyjemny dreszcz emocji związanych z wygraną, choćby najmniejszą, i stwierdzą, że warto znów zaryzykować?

Czterech ojców japońskich wyścigów

Choć teraz wyścigi konne należą do jednych z ulubionych rozrywek Japończyków, to jeszcze do niedawna obstawianie wyników gonitw kojarzyło się głównie z zabawą dla typów spod ciemnej gwiazdy. Coraz częstsze występy japońskich koni na arenie międzynarodowej i wielka popularność transmisji z zagranicznych zawodów, które nawet w środku nocy oglądają tysiące fanów, wpływają pozytywnie na wizerunek tego sportu (i związanego z nim hazardu) wśród Japończyków, ale też europejskich inwestorów – coraz częściej decydują się oni na kupno japońskich koni. Rangę japońskich wyścigów podnoszą też światowej klasy dżokeje, którzy zachęceni wysokimi nagrodami pieniężnymi, profesjonalizmem oraz wspaniałą atmosferą, której, jak mówią, nie ma nigdzie indziej na świecie, z przyjemnością ścigają się w Japonii. Fani zaś chętnie stawiają na konie przez nich dosiadane i nawet jeśli nie jest to koń najlepszy w stawce, sam fakt, że dosiada go Christophe Lemaire – jeden z najlepszych francuskich dżokejów ścigający się w Japonii na stałe – sprawia, że staje się on faworytem. Wielu światowej klasy dżokejów, takich jak na przykład Olivier Peslier, Christophe Soumillon czy Mirco i Cristian Demuro, zdobywało swoje sportowe doświadczenie w Japonii, zanim stali się wielkimi międzynarodowymi gwiazdami.

Rzecz jasna, wyścigi konne w Japonii nie od zawsze stały na tak wysokim poziomie. Do lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, sytuacja przypominała to, co widzimy dziś między innymi w Polsce. Konie nie miały większych szans na sukcesy za granicą, ale weekendowe gonitwy mimo wszystko przyciągały widzów na tor. Rewolucja rozpoczęła się, gdy japońscy właściciele postawili na jakość i zaczęli sprowadzać do kraju europejskie i amerykańskie konie. Pierwszy był Northern Taste – emerytowany zwycięzca jednej gonitwy G1 we Francji, koń japońskiego właściciela, przywieziony w celu rozrodu. Kolejny, Tony Bin – koń, który mimo niezbyt dobrego rodowodu zyskał sobie sławę w Europie, wygrywając francuski Prix de l’Arc de Triomphe. On również trafił do Japonii jako emeryt i przyszły tata. Ważnymi dla historii japońskich wyścigów okazały się również dwa konie amerykańskie – Brian’s Time oraz Sunday Silence (oba z podobnymi rodowodami linii Roberto). Konie te ścigały się w Japonii, a po przejściu na emeryturę również zostawiły po sobie potomstwo. Sprowadzenie do kraju tych czterech koni zaważyło na przyszłości japońskich wyścigów. Ich potomkowie zajmowali czołowe miejsca w zawodach jeszcze przez kolejne 10 lat. Z uwagi na dobrą sytuację gospodarczą w kraju, na lata dziewięćdziesiąte przypada też rekord obrotów z zakładów, który nie został jak do tej pory pobity. Końcówka lat dziewięćdziesiątych i początek nowego milenium przynoszą kryzys w Japonii, a co za tym idzie spadek zainteresowania grami hazardowymi. Japońscy właściciele, nie idąc za przykładem swoich kolegów z Włoch, którzy w podobnej sytuacji zaczęli wyprzedawać najlepsze konie, doprowadzając do poważnego kryzysu potężnych niegdyś włoskich wyścigów, postanowili utrzymać wysoki poziom gonitw i za żadne pieniądze nie chcieli oddać swoich podopiecznych. To był świetny ruch z ich strony. Konsekwencje tych decyzji odczuwamy bowiem do dziś – jakość japońskich wyścigów wciąż rośnie, tak samo jak zainteresowanie kupnem japońskich koni przez właścicieli zagranicznych. Stale rośnie również popularność sportu w kraju i chociaż obroty nie dorównują jeszcze tym rekordowym, pobity został rekord liczby osób kupujących zakłady – nie przeszkodziła w tym nawet epidemia, która nie pozwala fanom na wejście na tor. W doświadczeniach Japończyków jest z pewnością niejedna lekcja, z której moglibyśmy skorzystać i my, Polacy.

Wyścigi konne w Japonii kwitną, a Fancy Blue i zwycięzca angielskiego 2000 Guineas Stakes Saxon Warrior udowadniają nam ostatnio, że połączenie japońskiego konia-idola Deep Impact i europejskiej legendy Galileo jest na europejskich torach strzałem w dziesiątkę. Chociaż konie pochodzące bezpośrednio od Deep Impact są dla nas jeszcze za drogie, warto byłoby przyjrzeć się bliżej Saxon Warrior i poczekać, aż on również zostanie tatą. Ciekawie byłoby zobaczyć Japończyka i u nas, na Służewcu.